9/09/2010

Archive - Unplugged


Autor dedykuje i składa serdeczne podziękowania dla Katarzyny Kaliszewicz za wsparcie w procesie tworzenia tej recenzji.



“Monotonny Hałas”

Studio Devout w Paryżu było w 2003r. świadkiem zdarzenia niezwykłego. Oto trip-hopowe Archive postanowiło zagrać tam koncert unplugged. Obnażone zjawisko stało się przełomowym momentem dla zespołu. Odejście od schematu elektroniczno-rockowego, który zapoczątkował album „You All Look the Same to Me” było niejako początkiem końca pewnego etapu w historii kapeli, zamknięciem pewnego rozdziału. Nie można tego albumu traktować jako pełnoprawnego w dyskografii Archive, jednak z perspektywy ciekawostki nie wypada najgorzej.

Zacznijmy od tego, że w zasadzie mamy tutaj tylko dwa instrumenty: gitarę akustyczną (Craig Walker) fortepian (Darius Keeler) oraz jednego (dwóch, jeżeli liczymy występującego gościnnie Bruno Greena) wokalistę (też Craig Walker). Płyta zawiera zestaw kluczowych dla zespołu w tym okresie utworów, stanowi swoistą akustyczną kompilację osiągnięć. Co nie oznacza, że jest ona zadowalająca lub, po prostu, dobra. Zasadniczo mamy tutaj tylko dwa utwory, które wyróżniają się ponad miarę: genialne „Fuck U” i „Noise”, którymi nacieszymy się za chwilę. Reszta jednak jest dość... nudnawa (zbyt monotonne i histeryczne „Sleep” “Conscience”, “Absurd”, “Me and You”, “Goodbye”, “Run” – czyli ponad połowa płyty). Momentami „Unplugged” rani słuch. Craig Walker stanowczo powinien zaprzestać wyciągania zbyt wysokich partii wokalnych (również powtarzanie w ostatnich utworach: „Aaaaa” ma efekt raczej komiczny niż patetyczny). Sama „oprawa” koncertu jest dość sztuczna – oklaski publiczności brzmią zbyt automatycznie, a sam show przypomina momentami występ wykonany dla samego siebie przez Walkera, w przypływie narcyzmu. Samo słuchanie albumu jest zbliżone do samookaleczania się – i nie chodzi tutaj o depresyjne teksty. Zasadniczo utwory splatają się ze sobą, przez co mamy do czynienia z niesamowitą wręcz nudą występującą mniej więcej od środka płyty. Pojawienie się gościnnego muzyka (Bruno Green z zespołu Santa Cruz) nieco ożywia atmosferę przy wykonywaniu jego autorskiego utworu „Game of Pool”, którego cechą charakterystyczną jest niezły dwugłos Green-Walker i ciekawe interpretowanie wokalne poszczególnych partii tekstu. Niespecjalnie porusza cover The Smiths „Girlfriend in a Coma”. Z jednej strony mamy tutaj niewielkie odbiegnięcie od oryginału (zrezygnowanie z chrakterystycznej „cukierkowej” otoczki), a z drugiej – rzetelność wokalną Walkera. Skoro popsioczyliśmy, możemy przejść do zdecydowanie najbardziej emocjonujących fragmentów płyty: dwóch pierwszych kawałków.

Rozpoczynają od „Fuck U”, kawałka, który na stałe wpisał się do ich dorobku i który zdecydowanie zjednał zespołowi grono oddanych fanów. Do tych neofitów zaliczałem się także ja. Przełomowy moment w życiu, przełomowy utwór. Chwila oklasków, nieśmiała zagrywka na fortepianie, a potem... magia. Monotonne brzmienie i niesamowicie szczery głos wokalisty Craiga Walkera. Monotonny potok śmiercionośnych słów, jad, który poraża. Kawałek o tym, jak trudno otrząsnąć się po rozstaniu z ukochaną osobą. O nienawiści, ale i o głębokim uczuciu. Zwrot „Zostańmy przyjaciółmi” dla Walkera nie istnieje. Jego głos obrazuje stadium rozpadu duszy, rozpadu przeszłości, lawiny wspomnień zakończonej w okrutny sposób. Nostalgiczny, melancholijny i po prostu piękny. Jeden z takich, które po zapoznaniu się kocha do końca życia. Bolesny i szczery. Nawet lekki fałsz wokalny jest tutaj na miejscu. Arcydzieło przeniesione na akustyczne pole.

Kolejny utwór-zabójca to „Noise” – piękna piosenka o klimacie ballady, doskonale wpasowująca się we współczesność. Opowieść o tym, jak tłumi się egzystencjonalne lęki poprzez ich zagłuszanie w różnoraki sposób. Furiackie uderzenia o struny gitary akustycznej Walkera doskonale brzmi w tej wersji, jego głos jest pełen ironicznej pasji, pełen bólu. Jakże cudowne!

„Unplugged” nie jest albumem do pokochania i do miana takiego nawet nie aspiruje. Jest za to swoistą ciekawostką – ukazaniem nietypowego zespołu w nietypowej scenerii. Na pewno zapoznać się z nim powinien fan zespołu. A reszta odbiorców? Reszta może go ze spokojem ominąć.


Telegraficzny skrót:

1) “Fuck U” ******

2) “Noise” ******

3) “Sleep” **

4) “Game of Pool” ****

5) “Girlfriend in a Coma (The Smiths Cover)” ***

6) “Conscience” *

7) “Absurd” **

8) “Me and You” *

9) “Goodbye” **

10) “Run” *

Klimat: *** (intymny)

Znużenie: ** (spore)

Teksty: ***

1) “Fuck U” ******

2) “Noise” *****

3) “Sleep” ***

4) “Game of Pool” ****

5) “Girlfriend in a Coma (The Smiths Cover)” ****

6) “Conscience” *

7) “Absurd” **

8) “Me and You” **

9) “Goodbye” **

10) “Run” *

Końcowa ocena: **,5

Na skróty: Akustyczne wcielenie Archive, które można przesłuchać, ale lepiej jest go uniknąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz