

“Opowieści Włóczęgi”
Bob Dylan to jeden z najbardziej płodnych muzyków rockowych. Mimo licznych wzlotów i upadków nagrywa kolejne płyty z godną podziwu konsekwencją i uporem. Jeden z jego klasycznych albumów, wielbiony przez krytyków „Bringing It All Back Home” postaram się omówić z perspektywy niemal pół wieku. Czy fascynacja tym albumem była nieuzasadniona? Czy płyta zestarzała się? Na te pytania oraz kilka innych odpowiem już za chwilę.
Energetyczny „Subterranean Homesick Blues” to typowy hit singlowy. Muszę przyznać, że kiedy dwa razy zdarzyło mi się na trafić na kuriozalny teledysk do tego kawałka, nie mogłem się nadziwić, że coś tak nie chwytliwego i na dodatek zaśpiewanego z taką manierą miało podobać się komukolwiek. Jednak, po uważnym przesłuchaniu płyty, muszę stwierdzić, że ten króciutki utwór ma w sobie tyle energii i buntu, co cały ruch punkowy. Mimo początkowych rozterek a propos’ oceny wokalu Dylana, muszę powiedzieć, że mimo, że jest on lekko beczący, to ma swój urok, a nade wszystko – charyzmę i szczerość. Zagrany w mruczący gitarowo sposób, okraszone solową harmonijką „Subterranean Homesick Blues jest do dzisiaj kawałkiem, który śmiało można kwalifikować do największych hitów wszechczasów.
Dalej jest nieco spokojniej. “She Belongs to Me” jest delikatne, niemalże ogniskowe, zaśpiewane czyściej niż poprzedni utwór. Ciepło bijące od harmonijki ustnej i gitary jest niesamowite.
„Maggie’s Farm” nieco zaskakuje. Przede wszystkim: brzmi jak “Subterranean Homesick Blues” w intro. Maniera wokalna Dylana nie zmienia się, jest wręcz identyczna, co we wspomnianym utworze. Mimo wszystko, atmosfera buntu jest tu zastąpiona krzyczano-leniwą wokalizą, a knajpiane pianino w tle wraz z głośną partią harmonii ratują utwór.
“Love Minus Zero/No Limit” to melodyjne, miłosne wyznanie, okraszone ciepłym głosem Dylana. Krótkie, treściwe, a zatem – zadowalające.
Bluesowy, nomen omen, “Outlaw Blues” zawiera ładną partię gitary oraz nieco irytującą harmonijkę, która pełni tutaj kaczkowatą rolę przeszkadzajki. Pod względem muzycznym znowu mamy tu jednak do czynienia z najwyższą klasą.
„On the Road Again” zawiera fajny rytm, nieco zawadiacki głos Dylana i niezłą wszędobylską harmonijkę. Kolejny treściwo-krótki kawałek, nie tak dobry jak poprzedniczki, jednak – nie pozbawiony uroku.
“Bob Dylan’s 115th Dream” zaczyna się niezbyt zabawnym gitarowo-wokalnym intro, które powoli przechodzi w beczącą partię Dylana opowiadającego dość abstrakcyjną historyjkę. O ile sama opowieść jest dość idiotyczna, to warstwa muzyczna, znowu knajpiana, ma w sobie to „coś”. Ostatecznie – za długo i za bardzo niepoważnie.
“Mr. Tambourine Man” – to mój płytowy faworyt. Spełnia wszystkie wymagania na hit: jest lekko rzewny, lecz nie melodramatyczny; ma zamyśloną grę gitarową połączoną z rozmarzonym głosem Dylana. Słuchając tego, automatycznie pojawiał się przede mną obraz tego barda-podróżnika, koniecznie włóczącego się po pustynnej autostradzie ze swoją ukochaną gitarą w ręce o zachodzie słońca. Partia tekstu („I’m not sleepy, and there’s no place I’m going to…”) jest ponadczasowa i przepiękna. Wyobraźnia muzyczna słuchacza jest eksploatowana i za to należy się temu utworowi status arcydzieła, a jego kompozytorowi klepnięcie po plecach i szklanka whiskey!
Chyba tylko “Subterranean Homesick Blues” mógłby równać się z “Mr. Tambourine Man”. Każda inna konkurencja musiałaby zostać zmieciona. Jednak „Gates of Eden” prezentuje się dość dobrze. Mamy tutaj znowu to dylanowskie beczenie, dmuchnięcia harmonijki oraz niezbyt ciekawą, powiedzmy sobie szczerze, gitarę.
“It’s Alright Ma (I’m Only Bleeding)” – quasi-rapowana partia Dylana nie zachwyca mnie. Gitara staje się tutaj dźwięczna tylko pod koniec partii wokalnych. Kilka fragmentów jest zaśpiewanych wybitnie, jednak nie ratuje to utworu jako całość. Robota rzemieślnicza, na dodatek – dość długa.
Pożegnanie. Ostatni utwór - “It’s All Over Now, Baby Blue” nie ma uroku “She Belongs to Me”. Zmienność wokalu Dylana, bardzo aktorska i spontaniczna zarazem jest jednym nośnym fragmentem utworu.
„Bringing It All Back Home” to album wybitny i słusznie uznawany za ponadczasowy. Z perspektywy kilkudziesięciu lat nie zestarzał się na tyle, by zanudzać słuchacza, ani by razić nieaktualnymi tekstami. Wszystko zdaje się być ułożone w jakiś tajemniczy i spontaniczny sposób, prezentując geniusz artysty. Album godny przynajmniej kilku przesłuchań.
Telegraficzny skrót:
1) “Subterranean Homesick Blues” ******
2) “She Belongs to Me” *****
3) “Maggie’s Farm” ****
4) “Love Minus Zero/No Limit” ****
5) “Outlaw Blues” *****
6) “On the Road Again” ***
7) “Bob Dylan’s 115th Dream” ***
8) “Mr. Tambourine Man” ******
9) “Gates of
10) “It’s Alright Ma (I’m Only Bleeding)” ***
11) “It’s All Over Now, Baby Blue” ****
Klimat: ***** (buntowniczo-rozmarzony)
Znużenie: ***** (słucha się bardzo dobrze)
Teksty:
1) “Subterranean Homesick Blues” ****
2) “She Belongs to Me” ***
3) “Maggie’s Farm” ***
4) “Love Minus Zero/No Limit” ****
5) “Outlaw Blues” **
6) “On the Road Again” *
7) “Bob Dylan’s 115th Dream” *
8) “Mr. Tambourine Man” *****
9) “Gates of
10) “It’s Alright Ma (I’m Only Bleeding)” *
11) “It’s All Over Now, Baby Blue” *
Końcowa ocena: *****
Na skróty: Solidny i klasyczny już album, który stanowi definicję stylu Boba Dylana. Nic, tylko słuchać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz