

„Szwankująca Maszyneria”
Włoskie Vision Divine znany jest tylko określonym kręgom słuchaczy – tym, którzy na swoją pasję muzyczną wybrali power metal. Obecna scena tej pochodnej heavy metalu czerpie z dokonań takich kapel jak Helloween i Blind Guardian i nie różni się zbytnio od siebie – poszczególne kapele zmieniają stylistykę w nieznaczny sposób, co, o, dziwo, satysfakcjonuje oddanych jej słuchaczy. Jak na tym wszystkim prezentuje się trzeci album studyjny Vision Divine – historia naukowca, który jest w stanie zapobiec śmierci i chorobom rodzaju ludzkiego poprzez odkrycie źródła nieśmiertelności?
Należy zacząć od tego, że sam koncept płyty nie jest zbyt oryginalny. Jego optymistyczną wizję przedstawił w swoim utworze między innymi Helloween („Future World”), nie wspominając już nawet o takim arcydziele literackim jak „Rok
Odgłosy tłumu, fleszy i przemówienie naukowca rozpoczynają utwór tytułowy. Poczynając od organów i partii gitar (można z łatwością dostrzec w nich ogromne podobieństwo do holenderskiego progresywno-metalowego Ayreon) dochodzimy do agresywnej partii gitarowej i (to pierwsze zaskoczenie) świetnego śpiewu wokalisty – Michele Luppi. Intrygujący bass łączy się z szaloną perkusją speed-metalową spod znaku wczesnego Blind Guardian, tworząc ciekawe tło. Refren, jak przystało na ten gatunek jest solidnie przebojowy, a zwolnienie daje chwila oddechu ze „smolistą” gitarą i świetnym przytłumieniem rytmicznym bębnów (efekt z którego sporadycznie korzysta wybitny polski progressive-rockowy Riverside) na... bardziej przemyślaną szybkość. Z reguły power-metalowcy korzystają z klawiszy w nad wyraz okrutny dla słuchacza sposób – stanowią one w zasadzie główną bazę dla muzyki. Tutaj jednak sytuacja ma się inaczej – klawisze faktycznie są, ale w bardzo ograniczonej ilości. Plusem pozostaje też płynność materiału – słuchacz ani przez sekundę nie nuży się tym 7-minutowym utworem. Świetny start!
“First Day of a Never-Ending Day” to intro symfoniczne, które nadaje kompozycji epickiego rozmachu. Szybko zostaje wsparte przez smyki i “mięsiste” gitary. Rytmika brzmi tutaj oszczędniej, co nie szkodzi jednak w żaden sposób kawałkowi. Śpiew Luppiego jest na przyzwoitym poziomie – odznacza się po prostu fachowością. Podniosły refren brzmi świetnie, a fortepianowe zwolnienie zachwyca delikatnym pięknem. Solówka zdaje się być właściwym zakończeniem tego rewelacyjnego kawałka.
“The Ancestor’s Blood” to już zupełnie inna stylistyka – wystawienie na przód gitary solowej daje tutaj bardzo interesujący efekt. Niestety, przez to pozostałe instrumenty służą za bardzo jako tło kawałka do czasu, gdy... następuje echo wokalne. Kombinowanie efektami elektronicznymi i syntezatorami w przypadku tej płyty jest jak narazie bardzo zadowalające – widać, że zajmowali się nimi specjaliści, którzy wiedzą co oznacza w praktyce słowo „smaczek aranżacyjny”. Mimo wszystko następuje tu niejako zmęczenie materiału – kawałek nie jest tak ożywczy jak pozostałe, choć nadal utrzymuje wysoki poziom artystyczny.
Klawiszowo-syntezatorowy wstęp to niezłe intro dla „Land of Fear” – utworu o wspaniałym wejściu gitarowym (i solówce), który jednak szybko przestaje cieszyć, gdy efekty wcześniej poboczne zaczynają pełnić główną rolę. Refren brzmi tutaj zbyt słodko, brak ciężaru poprzedniczek pozostał nieodpowiednio zbalansowany przez co mamy do czynienia ze sztampowym przykładem na wtórność power metalu niebezpiecznie zbliżającego się do kiczowatego popu z lat ‘80.
„God Is Dead” dziwi ciężarem, który to ulega ponownie zbytniej presji smaczków aranżacyjnych. Miażdżący bass nie pasuje nijak do słabego śpiewu Luppiego – eklektyzm kompozytorski nie zawsze mu sprzyja, jak widać... Galopada klawiszowa szkodzi kawałkowi, sprawiając, że jest to niewypał.
Znowu uderzają fortepianowo. Intro „Rising Sun” wzbudza mieszane uczucia – czy będzie to kontynuacja trendu obranego od utworu 4.? Gitara elektryczna zręcznie obchodzi tutaj fortepian, szukając jakby zaczepki. W końcu jednak zaczyna zanikać, by ustąpić miejsca zamyślonemu śpiewowi wokalisty. Żałośnie prezentuje się tutaj warstwa przebojowa – mamy do czynienia z quasi-power-balladą, która nie spełnia po prostu oczekiwań.
“Here in
“The River” ma solidnego kopa na początku, potem następuje zabawa ze smaczkami na pierwszym planie i jest też śpiew... lecz do tej chwili wokalista zdaje się być dla słuchacza po prostu skreślony. O ile mamy faktyczny kunszt gitarzysty solowego, to pozostali członkowie zespołu zdają się nie mieć żadnych ciekawych pomysłów na rozwinięcie tematu od praktycznie 1/3 płyty. Nadal jest po prostu... nudno.
“Now That You’ve Gone” to swoiste pożegnanie. Mamy tutaj podobny efekt dźwiękowy, jak w utworze tytułowym, ociągający się śpiew Luppiego oraz oszczędne jak diabli gitary. Klawisze wprowadzają słuchacza w obrzydzenie, a swoją naturą przypominają większość utworów fińskiego Nightwish. Nic to, że wokalista próbuje być agresywny – on widocznie musi śpiewać w jeden sposób, by brzmieć dobrze. Nie ma też rady na sekcję rytmiczną, która, zepchnięta na peryferie utworu, zostaje przez słuchacza praktycznie zapomniana. Śmiech noworodka na końcu zdaje się być oznaką kpiny dla całości płyty.
Ostatecznie, „The Perfect Machine” jest po prostu średnią płytą, która z początku obala schematy gatunku, by następnie je powielić i zepsuć całość. Dla zwolenników nurtu na pewno się spodoba, lecz dla typowego fana cięższego grania będzie zdecydowanie zbyt mało ciekawa. „Idealna Maszyna” nie jest, jak widać tworem wartym uwagi ludzkości...
Telegraficzny skrót:
1) “The Perfect Machine” *****
2) “First Day of a Never-Ending Day” *****
3) “The Ancestor’s Blood” ****
4) “
5) “God Is Dead” **
6) “Rising Sun” **
7) “Here in
8) “The River” **
9) “Now That You’ve Gone” **
Klimat: **** (futurystyczny)
Znużenie: *** (średnie)
Teksty: ***
1) “The Perfect Machine” ***
2) “First Day of a Never-Ending Day” ***
3) “The Ancestor’s Blood” ***
4) “
5) “God Is Dead” ****
6) “Rising Sun” ****
7) “Here in
8) “The River” ****
9) “Now That You’ve Gone” ***
Końcowa ocena: *** +
Na skróty: Epickiego rozmachu album, który świetnie się zaczyna, by następnie tragicznie dla słuchacza się zakończyć. Warte zapoznania się tylko dla fanów power-metalu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz