

„Poezja i Pretensjonalność”
Lacrimosa – muzyczne duo, które przez swoje albumy pragnie przekazać tęsknotę targającą ludzką duszą. Zespół nietuzinkowy i z pewnością jedyny w swoim rodzaju. Ich odmiana gotyckiego metalu różni się znacznie od tej proponowanej przez kolejne „gwiazdy” sceny komercyjnej. Zmienność formy na „Stille” sprawia, że jest to album niemalże pozbawiony przebojowości i wymaga ogromnego skupienia przy słuchaniu. Czy mamy tutaj do czynienia z płytą faktycznie ambitną, czy tylko na taką pozującą?
Od razu rzuca się w oczy długość utworów. Mamy tutaj pozycje o czasie trwania od 6 do 15 minut, co na początku zniechęca potencjalnego odbiorcę. Niekoniecznie potrzebną długość – trzeba zaznaczyć. Większość utworów ma teksty po niemiecku. Niektórych może to nieco zrazić. Dla mnie język Goethego jest jednym z najpiękniejszych, jakie istnieją. Ma w sobie ten nieco sztywny romantyzm, który brzmi o niebo lepiej niż, na przykład, seplenienie „romantycznych lingwistycznie” Francuzów. Dodatkowo warto zwrócić uwagę na teksty Tilo – pełne powagi, kroczące i przytłaczające melancholią. Ten album powinien być rozpatrywany w charakterze symfoniczno-poetyckim, a nie stricte rockowym, mimo, iż średnio reprezentuje wszystkie wymienione.
„Der Erste Tag” rozpoczyna ciekawe intro klawiszowe wsparte przez instrumenty orkiestralne. Smyki wprowadzają słuchacza w przytłaczającą melancholię. Co by nie mówić, ten album ma nieprzeciętny klimat. Wejście spokojnego, jakby starczego głosu wokalisty - Tilo Wolffa – buduje doskonale atmosferę. Perkusyjne zagrywki są tutaj dość oszczędne, lecz od razu dają znać, że nie mamy do czynienia z albumem symfonicznym. Rozbudowana linia wokalna drugiego planu, z żeńskimi zaśpiewami brzmi doprawdy smutno. Co prawda można wysnuć zarzut, że utwór wlecze się niemiłosiernie i korzysta z ogranych riffów, jednakże na dłuższą metę, miast zanudzać, pozwala odkryć nowe pokłady muzycznej kreatywności Tilo. W partii środkowej wokalista za bardzo dramatyzuje wokalnie – nie brzmi to tak dobrze jak spokojne wejście na początku kompozycji. Galopady perkusja-gitara-pogłosy brzmią dobrze, jednak jest ich ewidentnie zbyt wiele.
„Not Every Pain Hurts” przywodzi skojarzenie z ogniskowymi utworami ludowymi. Anne Nurmi – druga część duetu stara się tutaj wywołać bardowski klimat. Udaje jej się to doskonale. Do czasu wejścia mocniejszych bębnów i gitarowych riffów, które, po prostu, ją zagłuszają. Wokalistka o tak pięknym głosie zostaje niemalże zakrzyczana przez mnogość instrumentów i ich nagłą intensywność. Pierwszy przykład negatywnego przerostu ambicji Lacrimosa na tym albumie.
“Siehst Du Mich im Licht?” to przede wszystkim wspaniała linia basu, która niestety zostaje podrażniona przez nazbyt drapieżną i wtórną (nawet wobec albumowych poprzedniczek) gitarą elektryczną. Nie pasuje tutaj duet wokalny, brzmiący jak niemiecki pop, w którym Tilo zakrzykuje w „drapieżny” sposób, co ma efekt nieprzekonujący i psujący dramatyzm. Zwolnienie tempa znacznie psuje nastrój, gitara klasyczna nie powinna pojawiać się w taki sposób w takim utworze. Styl symfoniczno-agresywny za bardzo przypomina mi Therion. Stąd taka, a nie inna ocena – „rozczarowanie” – to dobre słowo na opisanie tego utworu.
“Deine Nähe” to powolna gra gitary klasycznej i pianina. Świetny wstęp, bardzo klimatyczny zostaje dobrze rozbudowany przez tajemniczą perkusję i świetną solówkę. A potem znowu wchodzi znajomy riff (znany nam już od trzech utworów) oraz charczący wokal Tilo. Nieprzekonujący w takim wykonaniu, jak zaważyłem już wcześniej. Skrócenie kompozycji do elementów instrumentalnych byłoby wystarczające, nie trzeba zwiększać horrendalnie długości kawałka w taki sposób, by był „ambitny”. Widać na tym przykładzie największy problem współczesnej sceny progresywnej – rozwlekanie w nieskończoność utworów, by... wznieść na wyższy piedestał wykonawcę i fanów? Końcówka zawiera ładne solo gitarowe i crescendo klawiszowe, jednakże nie pomaga to ostateczne utworowi, który przez sztuczne zwiększenie objętości traci na wyrazie i zdecydowanie drażni odbiorcę.
“Stolzes Herz” jest piękny od samego wstępu – klawiszowo-smykowego. Tilo śpiewa tutaj w dobrej manierze – nie drze się, nie charczy, nie kombinuje. Buduje doskonale nastrój. Wejście w quasi-operowy klimat dobrze mu wychodzi. Dźwięk fletu uspokaja... aż do wejścia kolejnej galopady. Powielanie schematu jest jedną z bolączek tej płyty. Solo fortepianowe jest piękne, niesie w sobie zarówno nadzieję, jak i melancholię. Potem pojawia się uczucie deja vu. Riffy znowu brzmią, jakby zostały zerżnięte od Therion. Dodać warto, że Lacrimosa nie dorasta do pięt szwedzkiej „Bestii”, przynajmniej na tej płycie. Efekt wielogłosu nie fascynuje na tym etapie rozwoju albumu – wygląda na wciśnięty na siłę.
“Mein Zweites Herz” to kolejna wyprawa na prowincję, ku ogniskom i niepokojowi nocy. Tilo niby śpiewa tu spokojnie, jak zwykle, jednak ma w sobie tą nutę histerii, która podrażnia zmysł słuchu odbiorcy. Instrumenty dęte brzmią świetnie, podobnie jak wejście symfoniczne. Do tego etapu głos Wolffa ulega modyfikacji na lepsze. Natomiast partia organów nie jest tutaj specjalnie potrzebna – zawadza i nasuwa ponownie stwierdzenie o przeroście formy nad treścią. Ogólnie – kolejne rzemiosło-„arcydzieło”.
Agresywny riff w „Make It End” przechodzi wraz ze stricte rockową perkusją do innego etapu Lacrimosa na tym albumie – nieco przebojowej, a z pewnością – rockowo-metalowej. Nie przekonuje niestety znowu wokalista, a partnerka Wolffa wręcz niszczy przebojową całość przez swoją histerię. Smyki są integralną częścią tej piosenki, podobnie jak elektronika, jednak odczuwa się znaczny niedosyt. Takie potraktowanie kawałka singlowego zasługuje na surową naganę.
Podniosłe zaśpiewy kościelne rozpoczynają epicki „Die Strasse der Zeit”. Złowieszczo i jakby bojowo brzmi tutaj bęben, szybko akompaniowany przez wiolonczelę. Dumny głos Tilo poprzedza piękną partię smyczkową, która jest wsparta przez rockową perkusję. Przez całą tą otoczkę dzieło ma posmak teatralny. W końcu napięcie sięga zenitu: potężne bębnienie i oparcie na smykach reszty kompozycji brzmi bardzo dobrze. Anne Nurmi brzmi tutaj znośnie, choć nadal jestem zdania, że jej głos bardziej tej płycie zaszkodził niż pomógł. Solo gitarowe należy do jednego z bardziej udanych na albumie. Partia końcowa przypomina dokonania klasyków symfonicznych, „Cztery Pory Roku: Wiosna” Vivaldiego w szczególności. Utwór można było skrócić co najmniej o połowę, tudzież: podzielić go na dwie części. Rozbuchana ambicja tylko szkodzi, panie Wolff...
I tak, w końcu, dobrnąłem do ostatniego utworu z tej płyty. Na pewno nie było łatwo. Brak konsekwencji twórczej zapędził Tilo kilkanaście razy w kozi róg, a droga powrotna wydłużała tylko niepotrzebnie utwory. Jednakże ostatecznie to teksty liczą się dla artysty najbardziej, jak wspominał w wielu wywiadach. Muzyka ma być tylko ich otoczką. Jednak trudno całkowicie zgodzić się ze słowami Wolffa. I tak w nasze ręce został oddany album, który zachwyca lirycznie, a muzycznie jest po prostu średni. Nie tego się spodziewałem po tak ambitnym zespole. Przesłuchać można, lecz chyba nie trzeba.
Telegraficzny skrót:
1) “Der Erste Tag” ****
2) “Not Every Pain Hurts” ***
3) “Siehst Du Mich im Licht?” **
4) “Deine Nähe” ***
5) “Stolzes Herz” ***
6) “Mein Zweites Herz” ***
7) “Make It End” **
8) “Die Strasse der Zeit” ****
Klimat: ***** (melancholijny)
Znużenie: * (ogromne)
Teksty:
1) “Der Erste Tag” *****
2) “Not Every Pain Hurts” *****
3) “Siehst Du Mich im Licht?” *****
4) “Deine Nähe” *****
5) “Stolzes Herz” ****
6) “Mein Zweites Herz” ***
7) “Make It End” ***
8) “Die Strasse der Zeit” *****
Końcowa ocena: ***,5
Na skróty: Przydługa płyta z wyśmienitymi tekstami i kilkoma fragmentami muzycznymi wartymi uwagi. W zależności od naszego zainteresowania tekstami będzie to album słaby, albo dobry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz