10/25/2010

Motley Crue - Dr. Feelgood



„Dr. Zróbmidobrze Jest Fachowcem”

Bardzo wyluzowany album. Określany jako jeden z najlepszych w historii zespołu Mötley Crüe, a zarazem – w całej historii heavy metalu, a przynajmniej – jego glamowej odmianie. Od jego wydania minęło 21 lat, a mimo tego nie zestarzał się zbytnio. Świeższe, dzisiejsze spojrzenie na „Dr. Feelgood” Mötley Crüe prezentuję z przyjemnością poniżej.

Zaczynają dość dziwacznie. Przekornie - można by rzec, a na pewno – ciekawie. Zgrzytliwe intro “T.N.T. (Terror ‘N Tinseltown)” ze zniekształconymi głosami służby medycznej to żartobliwe podejście do tytułu płyty. Na start – intrygujące.

Prawdziwe wejście to genialny groove utworu tytułowego. Wszystko chodzi tu jak w zegarku, szczególnie - instrumentalnie. Wokalista nie ma nic wspólnego z nadmierną słodkością, jakże nużącą i mdłą w tym gatunku – jest melodyjnie zadziorny. W tle mamy solówkę, na planie pierwszym – powtarzaną partię początkową. Mimo kolejnych odsłuchań – nie nuży. Wspaniały początek.

Średnio ciekawa wstawka akustyczna to tylko pretekst dla kolejnego utworu do niezłego rozwinięcia. „Slice of Your Pie”. Gitarowo dobry (moment zwolnienia w środku utworu!), wokalnie – bardzo dobry. Dwuznaczny tekst wspaniale pasuje do podkładu muzycznego. Uderzenie melancholii w połączeniu z zamyśloną partią liryczną daje naprawdę świetny efekt i zdecydowanie ratuje utwór od miana „klona” „Dr. Feelgood”. Coraz lepiej.

Kolejny utwór, “Rattlesnake Shake” z początku nie różni się specjalnie od poprzedników: po prostu świetne, rzetelne i chwytliwe granie. Wstawienie partii dętych było naprawdę doskonałym pomysłem – dzięki nim utwór nabiera fajnego tempa, a wstawka basowa rozkłada na łopatki, nadając całości posmaku... jazzowego. Szkoda, że wklepana partia pianina i denny tekst sprawiają raczej negatywne wrażenie. Jednak ostatecznie – bardzo dobry kawałek.

“Kickstart My Heart” – przesterowana gitara na początku i genialne przyspieszenie sprawiają, że utwór od razu spodoba się miłośnikom szybkiej jazdy po polskich bezdrożach. Piosenka nastawiona na hit jest okraszona partiami krzyku („Oh, yeah!”), jednakże, w odróżnieniu od produkcji współczesnych - ma to swój specyficzny smak. Powiedziałoby się – smak rozpalonej gumy. W końcu jednak jazda zwalnia wraz z postukiwaniem perkusji. Uspokojenie? W żadnym wypadku – to tylko rozpędzenie się przed kolejną prostą. Cudowne i wyluzowane.

Nieprzekonująco wypada z kolei „Without You”. Rzewna, za słodka balladka jest tym, za co nienawidzi się glam metalu – pełna mdłości i pudru. Nie jest to beznadziejny utwór, ale psuje tak wspaniały początek! Za to należy się tylko nagana twórcom.

Riffowane “Same Ol’ Situation (S.O.S.)” to piosenka hymnowata. Oparta na refrenie nie ma do zaoferowania nic szczególnego. Fakt, gitarzysta się stara wklepać gdzieś ciekawą zagrywkę, jednakże nie za bardzo mu to wychodzi. Denny tekst – kolejna wada. Czyżby utrata siły i zdanie się na popłynięcie na fali ostatnich - średnich - utworów?

Fajny początkowy riff „Sticky Sweet” i dobre prowadzenie gitar. Nieco smakowitej perkusji, niestety – nie tak dobrze zaśpiewane jak utwory wcześniejsze, to jest: te z początku albumu. Lepsze niż ostatnie, w każdym bądź razie. Niezły refren, lecz niepotrzebne są tu pojękiwania. Do tego końcówka z motywem gitarowym w tle jest nietrafiona, a tekst – „paskudny”. Ogółem – znowu średnio.

Odgłos rozpinanego rozporka i żeński chichot w „She Goes Down” jest dość... nowatorskim wstępem. Dalej mamy średnią partię, charakterystyczną dla utworów wcześniejszych – ogółem mam uczucie deja vu. I znów mamy dość nieśmiałe próby przebicia się przez ścianę sztampu przez gitarzystę. I znów jest to niekoniecznie potrzebne, a nade wszystko – za cichutkie, nieprzekonujące. Nie muszę chyba dodawać, że o ile tematyka utworu jest fascynująca, to tekst – żałosny i denny. Ogółem: średni utwór.

Cukierkowa gitara w “Don’t Go Away Mad (Just Go Away)” nie zwiastuje niczego dobrego. Mamy tutaj do czynienia z paskudnym kawałkiem country ballady – bez ładu i składu. Niby refren jest w porządku, ale całość brzmi równie słabo jak poprzedniczki. Da się tego słuchać, lecz – po co? W formie balladowej tej płyty nie da się ugryźć, po prostu.

Kolejna ballada – tym razem „Time for Change” - oparta jest na motywie klawiszowym. Ma ciekawą zagrywkę gitarową mniej więcej w 1/3 kawałka i zgrabną solówkę. Prócz tego – nic ciekawego. Kolejny średni utwór, psujący odbiór całości.

„Dr. Feelgood” z pewnością, robi dobrze dla słuchu odbiorcy. Mamy tutaj do czynienia z muzyką będącą uosobieniem luzu, prostą. Z drugiej strony rażą idiotyczne, powiedziałoby się: „glamowe” i „amerykańskie” teksty oraz hamowania inwencji twórczej poszczególnych muzyków. Jeżeli jednak teksty nie są dla Ciebie istotne – album przynajmniej przez jakiś czas będzie gościł w Twoim odtwarzaczu.

Telegraficzny skrót:

1) “T.N.T. (Terror ‘N Tinseltown)” ****

2) “Dr. Feelgood” *****

3) “Slice of Your Pie” ****

4) “Rattlesnake Shake” ****

5) “Kickstart My Heart” *****

6) “Without You” **

7) “Same Ol’ Situation (S.O.S.)” ***

8) “Sticky Sweet” ***

9) “She Goes Down” ***

10) “Don’t Go Away Mad (Just Go Away)” **

11) “Time for Change” ***

Klimat: **** (wyluzowane)

Znużenie: *** (normalne)

Teksty: ** (słabe)

1) “T.N.T. (Terror ‘N Tinseltown)” ***

2) “Dr. Feelgood” ****

3) “Slice of Your Pie” ****

4) “Rattlesnake Shake” **

5) “Kickstart My Heart” **

6) “Without You” *

7) “Same Ol’ Situation (S.O.S.)” **

8) “Sticky Sweet” *

9) “She Goes Down” *

10) “Don’t Go Away Mad (Just Go Away)” *

11) “Time for Change” **

Końcowa ocena: ****

Na skróty: Z pewnością niezły album. Im mniej zwracamy uwagi na teksty – tym jest lepszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz