

„Skołtuniona Broda (i Wąs)”
Wyluzowani blues-rockowi brodacze (i wąsacz, gwoli ścisłości) z teksańskiego ZZ Top w 1996 r. nagrali album, który nie różnił się zbytnio od pozostałych. W przypadku tego zespołu nie jest to określenie pejoratywne, a wręcz przeciwnie - kapela ta jest wszakże kochana za wierność swojej stylistyce – zarówno muzycznej, lirycznej, jak i scenicznej. Jak płyta „Rhythmeen” wypada na tle pozostałych nagrań zespołu? Czy jest w ogóle warta uwagi? Przekonajmy się.
Kunszt gitarowy Billy’ego Gibbonsa będący owocem wieloletniej praktyki jest dość rozpoznawalny podobnie jak jego charakterystyczny wokal. Proste zagrywki w połączeniu z bluesowym śpiewem dają wspaniały efekt, który dość trudno zaszufladkować do typowego southern rocka, a które łatwo skojarzyć z dokonaniami australijskiego AC/DC. O czym śpiewa Brodacz? Cóż, teksty zespołu są na dość paskudnym poziomie. Jak widać, ewidentne podejście do słuchacza za pomocą prostych metod jest obecne również w warstwie lirycznej. Jednakże o ile muzyka wychodzi po części obronną ręką z owej prostoty, to teksty – już nie. Jak ma się do tej wady klimat płyty? Otóż sam album epatuje luzem, słucha się go z przyjemnością – z łatwością przenosi klimat rockowego Teksasu do naszych słuchawek.
Sama jakość muzyki jest na zdecydowanie średnim poziomie. Są kawałki lepsze (fajny wokalnie “Bang Bang”, “My Mind Is Gone” z ciekawym motywem gitarowym), gorsze (niekonsekwentne i wtórne “Vincent Price Blues”, nudne “Zipper Job”, monotnne “Hairdresser”, sztampowe “She’s Just Killing Me”, czy po prostu słabe “Loaded”, „Pretty Head”, „Hummbucking, Pt.2”), a reszta jest wykonawczo po prostu średnia. Muzyka jest niby chwytliwa, ale na dłuższą metę całość płyty po prostu ogrywa stare motywy gitarowe w różny sposób. I, jak wspomniałem wcześniej, nie byłaby to wada, gdyby wykonanie było konsekwentne (a takowe nie jest). Wibrujące gitarowe granie, pulsujący bas, umiarkowana perkusja... Niby wszystko jest w porządku, ale... ostatecznie całości brakuje jakiegoś punktu zaczepienia. Powiedziałoby się: nieprzemyślany chaos artystyczny.
W ostatecznym rozrachunku „Rhythmeen” rozczarowuje. Jest to album niekonsekwentny, pełen naszego starego dobrego ZZ Top w wersji pijacko-knajpianej. Nie sposób nie docenić warsztatu instrumentalnego, jednak gubi się on w całej chmarze efektów, buczących harmonijek i głupawych tekstów. Nawet fan grupy będzie rozczarowany, a co dopiero początkujący koleżka Brodaczy (i Wąsacza, gwoli ścisłości).
Telegraficzny skrót:
1) “Rhythmeen” ***
2) “Bang Bang” ****
3) “Black Fly” ***
4) “What’s Up with That” ***
5) “Vincent Price Blues” **
6) “Zipper Job” **
7) “Hairdresser” **
8) “She’s Just Killing Me” **
9) “My Mind Is Gone” ****
10) “Loaded” **
11) „Pretty Head” **
12) „Hummbucking, Pt.2” **
Klimat: **** (wyluzowany)
Znużenie: **** (małe)
Teksty: *
1) “Rhythmeen” *
2) “Bang Bang” **
3) “Black Fly” **
4) “What’s Up with That” *
5) “Vincent Price Blues” *
6) “Zipper Job” *
7) “Hairdresser” *
8) “She’s Just Killing Me” **
9) “My Mind Is Gone” *
10) “Loaded” *
11) „Pretty Head” *
12) „Hummbucking, Pt.2” *
Końcowa ocena: ** +
Na skróty: Słaby album będący efektem połknięcia własnego ogona przez legendarnych blues-rockowców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz