10/30/2010

ZZ Top - Rhythmeen



„Skołtuniona Broda (i Wąs)”

Wyluzowani blues-rockowi brodacze (i wąsacz, gwoli ścisłości) z teksańskiego ZZ Top w 1996 r. nagrali album, który nie różnił się zbytnio od pozostałych. W przypadku tego zespołu nie jest to określenie pejoratywne, a wręcz przeciwnie - kapela ta jest wszakże kochana za wierność swojej stylistyce – zarówno muzycznej, lirycznej, jak i scenicznej. Jak płyta „Rhythmeen” wypada na tle pozostałych nagrań zespołu? Czy jest w ogóle warta uwagi? Przekonajmy się.

Kunszt gitarowy Billy’ego Gibbonsa będący owocem wieloletniej praktyki jest dość rozpoznawalny podobnie jak jego charakterystyczny wokal. Proste zagrywki w połączeniu z bluesowym śpiewem dają wspaniały efekt, który dość trudno zaszufladkować do typowego southern rocka, a które łatwo skojarzyć z dokonaniami australijskiego AC/DC. O czym śpiewa Brodacz? Cóż, teksty zespołu są na dość paskudnym poziomie. Jak widać, ewidentne podejście do słuchacza za pomocą prostych metod jest obecne również w warstwie lirycznej. Jednakże o ile muzyka wychodzi po części obronną ręką z owej prostoty, to teksty – już nie. Jak ma się do tej wady klimat płyty? Otóż sam album epatuje luzem, słucha się go z przyjemnością – z łatwością przenosi klimat rockowego Teksasu do naszych słuchawek.

Sama jakość muzyki jest na zdecydowanie średnim poziomie. Są kawałki lepsze (fajny wokalnie “Bang Bang”, “My Mind Is Gone” z ciekawym motywem gitarowym), gorsze (niekonsekwentne i wtórne “Vincent Price Blues”, nudne “Zipper Job”, monotnne “Hairdresser”, sztampowe “She’s Just Killing Me”, czy po prostu słabe “Loaded”, „Pretty Head”, „Hummbucking, Pt.2”), a reszta jest wykonawczo po prostu średnia. Muzyka jest niby chwytliwa, ale na dłuższą metę całość płyty po prostu ogrywa stare motywy gitarowe w różny sposób. I, jak wspomniałem wcześniej, nie byłaby to wada, gdyby wykonanie było konsekwentne (a takowe nie jest). Wibrujące gitarowe granie, pulsujący bas, umiarkowana perkusja... Niby wszystko jest w porządku, ale... ostatecznie całości brakuje jakiegoś punktu zaczepienia. Powiedziałoby się: nieprzemyślany chaos artystyczny.

W ostatecznym rozrachunku „Rhythmeen” rozczarowuje. Jest to album niekonsekwentny, pełen naszego starego dobrego ZZ Top w wersji pijacko-knajpianej. Nie sposób nie docenić warsztatu instrumentalnego, jednak gubi się on w całej chmarze efektów, buczących harmonijek i głupawych tekstów. Nawet fan grupy będzie rozczarowany, a co dopiero początkujący koleżka Brodaczy (i Wąsacza, gwoli ścisłości).

Telegraficzny skrót:

1) “Rhythmeen” ***

2) “Bang Bang” ****

3) “Black Fly” ***

4) “What’s Up with That” ***

5) “Vincent Price Blues” **

6) “Zipper Job” **

7) “Hairdresser” **

8) “She’s Just Killing Me” **

9) “My Mind Is Gone” ****

10) “Loaded” **

11) „Pretty Head” **

12) „Hummbucking, Pt.2” **

Klimat: **** (wyluzowany)

Znużenie: **** (małe)

Teksty: *

1) “Rhythmeen” *

2) “Bang Bang” **

3) “Black Fly” **

4) “What’s Up with That” *

5) “Vincent Price Blues” *

6) “Zipper Job” *

7) “Hairdresser” *

8) “She’s Just Killing Me” **

9) “My Mind Is Gone” *

10) “Loaded” *

11) „Pretty Head” *

12) „Hummbucking, Pt.2” *

Końcowa ocena: ** +

Na skróty: Słaby album będący efektem połknięcia własnego ogona przez legendarnych blues-rockowców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz