10/18/2010

Mogwai - Rock Action


„Zagubienie w Melancholii”

W 2001 r. szkocki post-rockowy Mogwai wydał album „Rock Action”, odnosząc dzięki niemu największy sukces komercyjny ze wszystkich nagrań, jakie grupa wydała wcześniej. Do teraz jest on jednym z najprostszych do zdobycia w sprzedaży bezpośredniej. Zmiana charakterystycznego dla grupy mroku na półmrok i cynizmu na zwykłą niechęć do zabieganego świata stały się jego cechami charakterystycznymi, podobnie jak zamiana klasycznych instrumentów na syntezatory i częstsze wspieranie się szeroko pojętą elektroniką. Jak wygląda ów „weselszy” Mogwai? Przekonajmy się.

Należy rozpocząć wszelaki rozważania na temat Mogwai od krótkiego przypomnienia. Zespół ów w znacznej mierze polega na monotonii brzmienia w celu uzyskania konkretnego nastroju (tak jak inni Wielcy nurtu: Explosions in the Sky i God Is an Astronaut, które są najbliższe Mogwai brzmieniowo). Zastosowanie klasycznych instrumentów w połączeniu z elektroniką dało na „Rock Action” efekt dość niejednoznaczny. Poszczególne utwory oparto w zasadzie na jednej partii brzmieniowej (dość smutnej, całkiem niezłej), z której to najlepszym fragmentem-utworem jest zdecydowanie „Take Me Somewhere Nice”. Tutaj Mogwai to spokojne gitarowe granie o jednostajnej perkusji talerze-bębny, która nie poszukuje zawiłych rozwiązań rytmicznych. Perkusista (Martin Bulloch) po prostu uderza sobie raz na jakiś czas w te same partie swojego zestawu. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że taka gra zwyczajnie nudzi. Zrozumiałe, że ten rodzaj muzyki jest raczej relaksem typu „sen” (a nie intelektualną łamigłówką, czy też naparzanką) mającą wzbudzić określone odczucia, jednak, jak widać tutaj również Mogwai zawodzi. A zespół, który zatraca się w swoim własnym gatunku siląc się na jego urozmaicenie znajduje się widocznie w stanie znacznej konfuzji. I takie właśnie albumy tworzy...

Takie na przykład urozmaicenia pojawiają się tu i ówdzie jako szmery/zniekształcenia poszczególnych brzmień instrumentalnych, jednak na dłuższą metę raczej irytują niż pomagają w przeżywaniu muzyki kapeli (“Sine Wave”, “Secret Pint”, “2 Rights Make 1 Wrong”). Nijakie przerywniki (“O I Sleep” i “Robot Chant”) sprawiają wrażenie wciśniętych na siłę, na pohybel klimatowi. Gościnni wokaliści czasami dają radę urozmaicić muzykę Mogwai (“Take Me Somewhere Nice” z piękną partią Davida Pajo), choć czasami ewidentnie są w złym miejscu i złym czasie (kwartet: Gruff Rhys, Willie Campbell, Charlie Clark, Gary Lightbody w “2 Rights Make 1 Wrong”). Sam album nie jest też szczególnie przyjemny w odsłuchu. Momentami trudno nie zasnąć (to nie jest komplement), choć partie „lepsze” dają radę w sposób wystarczający. Czyli: nie jest źle, ale i nie za dobrze. Kilka pojawiających się tekstów to z reguły enigmatyczne fragmenty – nie sposób znaleźć w nich jakiś konkretny przekaz. Wyróżnia się tu jednak “Take Me Somewhere Nice”, który jest po prostu uniwersalny i dość neutralny.

Ogółem rzecz biorąc, „Rock Action” to album bez pomysłu. Wtórność brzmienia, mimo iż zamierzona, odraża wystarczająco, by słuchać go więcej niż kilka razy. Mimo niezłego melancholijnego klimatu lepiej sięgnąć po inne dzieła zespołu. Lub po prostu skierować swoje potrzeby wspierania melancholii innymi zespołami post-rockowymi...

Telegraficzny skrót:

1) “Sine Wave” **

2) “Take Me Somewhere Nice” ****

3) “O I Sleep” **

4) “Dial: Revenge” ***

5) “You Don’t Know Jesus” ***

6) “Robot Chant” *

7) “2 Rights Make 1 Wrong” ***

8) “Secret Pint” ***

Klimat: **** (melancholijny)

Znużenie: *** (średnie)

Teksty: **

1) “Sine Wave” -

2) “Take Me Somewhere Nice” ***

3) “O I Sleep” *

4) “Dial: Revenge” *

5) “You Don’t Know Jesus” -

6) “Robot Chant” -

7) “2 Rights Make 1 Wrong” -

8) “Secret Pint” **

Końcowa ocena: ***

Na skróty: Mogwai proponujący utwory melancholijne do uśpienia, wtórne i mało ciekawe. Nie warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz